MOJE DZIEJE

BRONISŁAW JĘDRYK

CZĘŚĆ I LATA MŁODOŚCI

Strona 1

Dlaczego…?
Do opisywania swoich przeżyć, począwszy od pierwszych zapamiętanych przeze mnie zdarzeń, zabrałem się po długo trwających wahaniach, a nawet rozterkach, czy jest sens utrwalania na papierze tego co mnie ukształtowało i jakie miałem przeżycia oraz doświadczenia. Zastanawiałem się, czy może być to dla kogokolwiek przydatne, lub choćby ciekawe. Kilkakrotnie rozpoczynałem realizacje tego pomysłu, opisywania moich przeżyć i ledwo coś niecoś przelałem na papier, już przeważać zaczynała niepewność, co do celowości takiej pisaniny. Zdawałem sobie zaraz sprawę, że z natury rzeczy to, co napiszę musi być subiektywne i może się wydawać przez to mniej wiarygodne, szczególnie tym czytelnikom, których teraźniejszość jest coraz bardziej odległą od okresu, w którym miały miejsce opisywane przeze mnie zdarzenia. Z drugiej jednak strony, kiedy sięgam do swoich wspomnień i nielicznych w rzeczywistości, poza zdjęciami i niektórymi dokumentami, ale bardzo wartościowych dla mnie pamiątek materialnych z tamtych lat, odczuwam niedosyt z tego, ze nasuwają mi się różne pytania pozostające bez odpowiedzi, a dotyczące moich rodziców, ledwo zarysowanych, ale nie poznanych i nie możliwych obecnie do ustalenia faktów z mojego dzieciństwa i sytuacji, których uzasadnienia nie mogę poznać. Mam sam do siebie coś w rodzaju pretensji, że być może za mało zadbałem o zgromadzenie i zachowanie wiedzy, której mi dzisiaj tak bardzo brakuje i to brakuje tym bardziej im jestem starszy. Gdybym był bardziej przezorny i przewidujący w wieku kilkunastu lat, udałoby mi się poza tym, co uchroniłem, mieć znacznie więcej dokumentów i  pamiątek, które wyjaśniałyby i określały moją i moich rodziców przeszłość. Mam do siebie na przykład szczególny żal, że byłem w posiadaniu pamiętnika mojej mamy z lat szkolnych, który dotarł ze mną, aż do Świdnicy i tam pozostawiłem go wyjeżdżając do Szczecina, a kiedy po jakimś czasie zabierałem resztki swoich "szpargałów" niestety nie mogłem go znaleźć i nikt nie chciał się przyznać do jego wyrzucenia. Był to pamiętnik w aksamitnej zielonej oprawie zamykany na metalowe błyszczące zatrzaski, co przytaczam na dowód tego, jak dobrze pamiętam do dzisiaj jego wygląd. Pamiętam tez, ze wpisy do niego były, albo wszystkie, albo, co najmniej w większości w języku niemieckim. Z jednej strony mam sam do siebie, z dzisiejszego punktu widzenia pretensje, że nie wykorzystałem wszelkich potencjalnych możliwości i okazji do wyjaśnienia tego wszystkiego co chciałbym wiedzieć dzisiaj o swojej i moich rodziców przeszłości. Pretensje, jakie mam do siebie z tego powodu mogą być jednak czysto teoretyczne, bo faktycznie, uwzględniając ówczesne warunki, mój młody wiek w odpowiednim na to czasie, nie mogłem przewidzieć jak będzie to dla mnie ważne za sześćdziesiąt - siedemdziesiąt lat, czyli obecnie. Okazuje się, że jest to potwierdzona prawidłowością, ze zainteresowanie przeszłością rośnie w miarę upływu lat, a upewniając się sam o tym coraz bardziej, postanowiłem jednak nie poddawać się rezygnacji i  opisać swoje dzieje, choćby nawet nieudolnie i bardzo subiektywnie, tak jak tylko potrafię. Robię to w przekonaniu, opartym na własnym doświadczeniu, że jeżeli nie teraz to kiedyś dzieci i wnukowie, będą mogły sięgnąć do tych kilkudziesięciu stron i dowiedzieć się czegoś więcej o swoich korzeniach.
Najbardziej odległe ślady w mojej pamięci.
Najdalej w mojej pamięci sięgam do śladów jakie pozostawiła w niej moja babcia Weronika, matka ojca.
Kliknij aby powiekszyć
Babcia Weronika Jędryk. Reprodukcja z portretu namalowanego pastelami.
Kliknij aby powiekszyć
Późniejsze zdjęcie babci Weroniki.
Mieszkaliśmy na jednym podwórzu z dziadkami w Stanisławowie przy ulicy Asnyka 9, w ich własnym domu, w którym były dwa mieszkania.
Kliknij aby powiekszyć
Dom dziadków przy ul. Asnyka 9. Widoczne w podwórzu drzwi do mieszkania dziadków. Przed domem mama.
Kliknij aby powiekszyć
Dziadek Michał Jędryk z babcią Weroniką przed wejściem do naszego mieszkania
od podwórza w pokoju z kuchnią mieszkali dziadkowie, a w większym dwupokojowym z kuchnią, którego okna wychodziły na ulicę - rodzice.
Kliknij aby powiekszyć
Na cmentarzu przy grobie babci Weroniki w Dniu Święta Zmarlych.
Babcia zmarła w 1935 r. nagle i bardzo niewiele pamiętam z tego wydarzenia. Mam natomiast na kliszy pamięci kilka, jak gdyby zdjęć babci. Potrafię wywołać w wyobraźni postać jej, kiedy stoi przy kaflowej kuchni przygotowując w porcelanowym kubku ciasto na lane kluski i trzyma ten kubek w bardzo charakterystyczny - dziwne jak dobrze zapamiętany przeze mnie - sposób, zawieszony uszkiem na kciuku lewej dłoni. Pamiętam też jej ciemno zieloną suknię ze sztruksu, ale wyłącznie tę jedną. Z dnia pogrzebu babci pamiętam jak przez mgłę, wyłącznie prasowanie u nas w mieszkaniu czarnych sztuczkowych spodni dziadka. Bardziej zapamiętałem późniejsze odwiedziny grobu babci, szczególnie w Święto Zmarłych i palenie świeczek na grobie, które stale gasły, a ja chciałem je zapalać na co rodzice nie chcieli mi pozwolić. z później zasłyszanych opowiadań ludzi, którzy znali babcię wiem, że była osobą bardzo dobrą, cierpliwą, życzliwą i pracowitą. Dziadka Michała pamiętam zawsze jako emeryta - kolejarza. Był kierownikiem pociągu. Kojarzył mi się jako ktoś bogaty, bo wiedziałem, że nie chodził do pracy, a dostawał od listonosza pieniądze, które trzymał w książce meldunkowej pod niebieską okładką. Chcę wyjaśnić, że była to książka dużego formatu, której obowiązek prowadzenia miał każdy właściciel domu. Dziadek często majsterkował (pewnie moje zamiłowanie do tego wywodzi się właśnie od niego), coś strugał z drewna, przycinał, zbijał - ale nie pamiętam zupełnie co to było. Status materialny dziadka tak mi się podobał, że jak to często zdarza się, bywałem pytany kim chcę zostać jak dorosnę, to podobno bez wahania odpowiadałem, co wiem z opowiadań rodziców, że emerytowanym kolejarzem. Dziadek, o czym w późniejszych latach słyszałem, był podobno osobą despotyczną i trochę oschłą, (choć ja go takim nie zapamiętałem), ale równocześnie bardzo dbającym o rodzinę. Lubił psy, bo jak pamiętam zawsze miał psa wilczura w budzie na podwórzu. Nazywał się Dolar, a następny Lord (lub odwrotnie). U nas w mieszkaniu był biały krótkowłosy foksterier. na podwórzu przy ścianach domu rosły winogrona, rozpinane na drutach, które dziadek bardzo troskliwie pielęgnował - szczepił przycinał, podwiązywał, a na zimę odpinał od drutów i układał na ziemi oraz przykrywał jedliną, aby nie zmarzły w zimie. Na wiosnę na powrót odkrywał i przywiązywał każdą gałązkę do drutów. Pamiętam to prawie jak jakiś rytuał odprawiany wiosną i jesienią. Do tego rytuału należało też nastawianie jesienią wina z winogron, a zaczynało się to od wyciskania soku specjalną prasą. Mam w wyobraźni stojące u dziadka balony z "robiącym" winem.
Kliknij aby powiekszyć
Dziadek Bernard Raubvogel,ojciec mamy.
Z tych odległych czasów pamiętam też, że dziadek bardzo dbał o swoje zdrowie, co wyrażało się w systematycznym jedzeniu czosnku i zażywaniu codziennie jakiejś mikstury o bardzo charakterystycznym ostrym zapachu, którą mieszał w kieliszku z wodą i wypijał dla zdrowia. Może się wydawać zupełnie nieprawdopodobne, ale bez żadnych wątpliwości pamiętam, że mikstura Ta nazywała się "mikrocit". Dbałość o zdrowie nie przeszkadzała dziadkowi w paleniu papierosów, a palił, jak pamiętam, papierosy "Rarytas" i używał cygarniczki z bursztynu. Niestety o dziadkach ze strony mamy nie wiem prawie nic. Mam tylko jedno zdjęcie ojca mamy Bernarda Raubvogla
Kliknij aby powiekszyć
Moja mama Łucja Jędryk w latach szkolnych.
Nie mogę odtworzyć żadnych wspomnień o rodzinie mamy, co jest dla mnie dziwne i nad czym ubolewam. Mam tylko jedno zdjęcie mamy z lat szkolnych.
Od 1935 r. ojciec w okresie lata, prowadził swój zakład fotograficzny w Morszynie - Zdroju koło Stryja. Był to bardzo modny rozwijający się kurort, słynny z wody Morszyńskiej i leczniczych kąpieli borowinowych. Do Morszyna przyjeżdżało wiele znanych w Polsce prominentnych osób. Wśród zachowanych zdjęć jest kilka z takimi osobami, a między innymi zdjęcie Mieczysławy Ćwiklińskiej z jej odręczną dedykacją.
Kliknij aby powiekszyć
Mieczyslawa Ćwiklińska. Fotografia wykonana przez ojca.
na czas pobytu w Morszynie, ponieważ oboje rodzice zajęci byli pracą zawodową, była zatrudniana dla mnie opiekunka. Niezależnie od tego w 1935 r. i 1936 r. był w Morszynie z nami dziadek, który poświęcał mi większość swojego czasu.
Kliknij aby powiekszyć
Dziadek Michał ze mną w Morszynie Zdroju 4 czerwiec 1936 r.
do dzisiaj pamiętam wspólne bardzo pouczające dla mnie spacery z dziadkiem po parku w Morszynie, a zwłaszcza do przyległych lasów i na łąki. Dowiadywałem się wiele o przyrodzie - roślinach, grzybach, jagodach, które zbieraliśmy. Pewne umiejętności rozpoznawania różnych roślin, drzew czy grzybów posiadłem właśnie wówczas, przebywając z dziadkiem. Do dzisiaj wiem na przykład jak po rosnącym na drzewach mchu można rozpoznać strony świata. Po raz pierwszy widziałem wtedy rosnące w lesie grzyby - koźlaki, rydze i borowiki. Wspomnienia te świadczą, że dziadek lubił i znał przyrodę.
Do wspomnień z wieku przedszkolnego zaliczyć mogę również przygodę z przedszkolem. W Stanisławowie była duża kolonia niemiecka z własnym przedszkolem, szkołą powszechną (tak wtedy nazywała się szkoła podstawowa), gimnazjum i kościołem ewangelickim. Wspominam o tym, ponieważ rodzice dobrze znający język niemiecki, chcąc bym i ja z nim się oswoił, załatwili mi na jakiś okres pobyt w tym niemieckim przedszkolu, prowadzonym przez siostry zakonne. Nie wiem teraz jak długo chodziłem do tego przedszkola, ale pamiętam, że byłem w nim w okresie świąt Bożego Narodzenia i uczyłem się niemieckich kolęd, a mam też zdjęcie z ogrodu w przedszkolu,
Kliknij aby powiekszyć
Ja w niemieckim przedszkolu.
co świadczy, że przebywałem w nim co najmniej kilka miesięcy. Zresztą nabyłem dzięki temu dosyć dobrą potoczną znajomość niemieckiego, podtrzymywaną przez rodziców, choć niezbyt systematycznie. Przydało mi się to dużo później, również na studiach. Wyczucie językowe i pewien podstawowy zasób słów, ułatwił mi przygotowanie się do zdania z tego języka lektoratu na studiach, pomimo zupełnej nieznajomości gramatyki.
W 1937 lub 1938 roku stosunki rodziców z dziadkiem bardzo się popsuły, ponieważ poznał on dużo młodszą od siebie kobietę - Niemkę, z którą się ożenił, co zupełnie nie było akceptowane przez rodziców. Żona dziadka miała na terenie kolonii niemieckiej własny domek, w związku z czym, dziadek wyprowadził się do niej. Swój dom, w którym mieszkaliśmy przy ul. Asnyka dziadek sprzedał, a my musieliśmy się wyprowadzić. Dom kupiła pewna kobieta, dla swojej bratanicy, czy też siostrzenicy, starszawej już zresztą panny - po powrocie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie się dorobiła. Jak niezbyt dobrze pamiętam, nowa właścicielka domu nazywała się Skórska, lub Skulska.
Wyprowadziliśmy się do wynajętego przez rodziców komfortowego dużego dwupokojowego mieszkania przy ul. Sapieżyńskiej nr 30. Mieszkanie to było na trzecim piętrze, miało dwa balkony (od ulicy i w kuchni od podwórza).
Kliknij aby powiekszyć
Dom przy ul. Sapieżyńskiej 30. Strzałką wskazany jest nasz balkon. Zdjęcie współczesne.
Kliknij aby powiekszyć
Pokój stołowy w naszym mieszkaniu. Święta Bożego Narodzenia w 1938 r. Moje zdjęcie wiszące na środku.
Kliknij aby powiekszyć
z rodzicami przy świątecznym stole.
Strona 2 ->
Bronisław Jędryk
Kontakt
2364866 odwiedzin od 5 stycznia 2004 roku
Google Search

WWW stanislawow.net