Urodziłem się stosunkowo blisko Stanisławowa w nieco mniejszym mieście Stryj nad rzeką Stryj, mieście kolejarzy. Kolejarzami byli obaj moi dziadkowie i mój ojciec, który pracował w służbie handlowo-ruchowej PKP. Stąd często zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Po kilkutygodniowym pobycie w Stryju u dziadków, mieszkałem kolejno na stacjach kolejowych w Ławocznem, Złoczowie, Mokrem koło Komańczy, Brzuchowicach pod Lwowem. Potem był ośmioletni pobyt w Warszawie, gdzie ukończyłem gimnazjum (mała matura) i zacząłem chodzić do liceum humanistycznego. Rodzice, a zwłaszcza matka, tęsknili do stron rodzinnych, więc ojciec starał się o przeniesienie. W październiku 1937 r. przyszła decyzja - Stanisławów, Biuro Kontroli Dochodów PKP.
Tak więc znalazłem się w Stanisławowie dość późno, bo niecałe dwa lata przed wybuchem wojny. Do dziś w podświadomości tkwi przekonanie, że tyle tylko czasu tam mieszkałem, choć to nieprawda. Mieszkałem do 1 maja 1945 r., kiedy ruszył nasz transport repatriacyjny do Poznania, a więc blisko 8 lat, ale te późniejsze, wojenne lata to już nie był ten NASZ Stanisławów.
Dziś, gdy minęło ponad pół wieku, piszę tylko o TAMTYM Stanisławowie, znanym tylko przez dwa lata. Chcę go trochę utrwalić, skomentować wybrane tematy i obejrzane fotografie. Nie będę tu prezentować swego życiorysu, wspomnę tylko pewne momenty, stanowiące moje związki z tym miastem.
Tu zdałem w maju 1939 roku maturę w I Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym (typ humanistyczny) im. Mieczysława Romanowskiego przy ul. Kazimierzowskiej. Tu przeżyłem najpiękniejszą, radosną i słoneczną wiosnę maturalną, a „tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu".
Za tzw. pierwszych Sowietów byłem przez rok studentem Instytutu Nauczycielskiego (czyli Studium Nauczycielskiego). Tu poznałem początki matematyki, której potem uczyłem w Polsce przez 30 lat, tu poznałem też Helenę Jasielską, maturzystkę z 1939 r. z Liceum Sióstr Urszulanek w Stanisławowie, potem i nadal moją żonę. Już prawie 50 lat trwa związek z Nią i związek nas obojga z pracą nauczycielską.
Przeżyłem w Stanisławowie „Noc nad miastem" (wg słów Ferdynanda Zamojskiego), a w niej wymordowanie w sierpniu 1941 r. moich profesorów i ogromnej części inteligencji stanisławowskiej. Widziałem eksterminację Żydów (zginęło m. in. 12 moich kolegów klasowych).
Byłem księgowym w Warsztatach Kolejowych. Tę samą funkcję pełniłem w tych samych Warsztatach za tzw. drugich Sowietów. Przeżyłem - jak wszyscy Polacy w mieście - tragiczną, duchową rozterkę: jechać czy zostać. Zawarłem 31 grudnia 1944 r. związek małżeński w stanisławowskiej kolegiacie, a 1 maja 1945 roku wyjechaliśmy do Poznania.
Nie zamierzam w tych wspomnieniach mówić o latach wojny i okupacji, ale echa tych ponurych przeżyć będą czasem odbijać się w tekście, bo tego uniknąć nie można. Wszyscy Stanislawowiacy doskonale przecież to zrozumieją i wybaczą. Wybaczą też autorom wszelkie braki, pomyłki, błędy i niedoskonałości tekstu. Te wspomnienia - acz tylko fragmentaryczne - mają być według zamierzeń hołdem złożonym Naszemu Miastu i jego Mieszkańcom z tamtych lat.