O STANISŁAWOWIE ROZMAWIAJĄ
KRYSTYNA STAFIŃSKA I TADEUSZ OLSZAŃSKI

Krystyna Stafińska: Słowo „Kresy” stanowi jedyny sui generis równoważnik nazwy geograficznej. Od ponad półwiecza Kresy II RP znajdują się poza obecną granicą naszego państwa. Jaki wpływ ma ten stan rzeczy na naszą narodową świadomość? Czy traktujemy te ziemie wciąż jako dawną Polskę, czy może coraz bardziej odrywamy się od nich?
Tadeusz Olszański: Kresy wszakże to również pojęcie historyczne, a nawet polityczne, a zatem zmienne. W przedwojennej Polsce, w której chodziłem do szkoły, ani Stanisławów, gdzie się urodziłem, a co dopiero Lwów, nie były dla mnie Kresami. To była absolutnie i wyłącznie moja Ojczyzna, Polska. Kresów uczył mnie w Trylogii Sienkiewicz. To były Dzikie Pola, Chocim, Kamieniec Podolski, Zbaraż. I w pewnej mierze moje Pokucie, gdzie granią Karpat, w pobliżu Jaremcza, Tatarowa, Worochty, a także Czerniowiec, biegła południowa granica Polski. Tymi Kresami był też Prut i Dniestr, które brały początek w Polsce i uciekały na południe. Pewną różność tych terenów wyznaczała też inna ludność. Przede wszystkim Rusinów i Hucułów, którzy wraz z Żydami stanowili tam zdecydowaną większość. Dziś, kiedy po przeszło pół wieku tego wszystkiego już nie ma, kiedy nasze granice przesunięto na zachód, Kresami stały się i Lwów, i Stanisławów. Nawet dla nas, którzy wywodzimy się stamtąd. Traktujemy jednak Kresy już tylko jako Ojcowiznę. W ciągu minionego półwiecza nasze społeczeństwo szalenie się zmieniło i pojęcie Kresów stało się raczej literackie. Nie tyle jednak odrywamy się od tamtych Kresów, ile po prostu nas, którzy tam się urodzili, stamtąd pochodzimy, jest coraz mniej. To naturalny bieg rzeczy.
K.S. Zygmunt Gloger pisał: Obce rzeczy wiedzieć dobrze jest – swoje obowiązek! Dlaczego więc w stosunku do erupcji wydawnictw o Lwowie tak mizerna jest wiedza o Stanisławowie? Przecież było to po Lwowie i Krakowie trzecie miasto Galicji. Faktem jest, że do 1991 roku Stanisławów był miastem zamkniętym turystycznie. Była to ściśle chroniona strefa wojskowa z wyrzutniami rakiet skierowanych na zachód i lotniskami szybkiego reagowania. Ale czy tylko ten brak dostępu stłumił naszą wrażliwość i potrzebę przekazywania pamięci?
T.O. Nie tylko! Złożyły się na to konkretne przyczyny. Polska ludność Stanisławowa i całego Pokucia w większej mierze niż Lwowa i wszystkich miast Galicji poniosła ogromne straty. W czasie sześciu lat wojny została wywieziona przez władzę radziecką na Sybir, wymordowana przez Niemców, znów zabijana przez UPA i wreszcie przesiedlona. Rozsiana po różnych miastach Polski, głównie na odzyskanych Ziemiach Zachodnich. Od Gliwic po Szczecin. Stanisławów był miastem nieszczęsnym i męczeńskim, w czasie okupacji niemieckiej zamienionym w miasto zagłady. Były to fakty znane, lecz niestety nienagłośnione za PRL-u z tego względu, że ogromny udział mieli w tym przecież Sowieci. Lwów również poniósł ogromne straty, ale nie tylko ocalił grono swoich piewców z Jerzym Janickim na czele, lecz również skupił się w jednym mieście, we Wrocławiu, wokół tamtejszego uniwersytetu. Przeniesiono też tam Ossolineum, panoramę Racławicką, pomniki. W latach pięćdziesiątych we Wrocławiu prawie na każdym kroku słyszało się też lwowskie „ta joj!”, co dokładnie pamiętam, bo pierwszą praktykę dziennikarską przeszedłem w tym mieście. Przywracać pamięć o Stanisławowie zaczęliśmy z opóźnieniem, skromnie. W „Tygodniku Powszechnym” (1959) i w „Przeglądzie Historyczno-Oświatowym” (1961) ukazały się publikacje oraz rejestry strat, sporządzone przez historyka dra Józefa Zielińskiego, uzupełnione później przez Adama Rubaszewskiego i Adama Kwaśniewskiego. Potem zgłosiła się młodsza generacja – Tadeusz Kamiński i Leszek Wierzejski, już z książkami o historii miasta oraz zbrodni w Czarnym Lesie. Poruszająca była książka Stanisława Fudali o losach ludzi wywiezionych na Sybir. Wreszcie ostatnio i ja sięgnąłem wstecz swoją pamięcią. I stało się coś niezwykłego. Kresy Kresów, Stanisławów rozeszły się błyskawicznie. Były trzy dodruki i sprzedano blisko 10 tysięcy egzemplarzy! I nastąpił odzew. Odezwali się rozsiani po całym świecie Stanisławowiacy. Otrzymałem mnóstwo telefonów, maili, listów, zdjęć. Z Polski, Niemiec, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Izraela, Kanady, USA, a nawet z Australii. Efektem tego odzewu była druga książka Stanisławów jednak żyje. Oprócz tych dwóch książek ukazała się też ostatnio cenna doktorska praca Żanny Komar o architekturze naszego miasta. Niezwykła z tego względu, że Żanna jest związana ze Stanisławowem, tam się urodziła, tam żyje. Tyle że skończyła studia w Lublinie. Wreszcie mamy 2 strony internetowe poświęcone Stanisławowowi. Nadrabiamy więc zaległości.
K.S. Proponuję skorzystać z okazji i choć na chwilę przypomnieć obronną oraz kulturową rolę Stanisławowa.
T.O. Potoccy założyli w XVII wieku gród obronny, by bronić Rzeczpospolitej przed tureckimi nawałami. Był nie do zdobycia. Wzorowali się w pewnej mierze na Zamościu Zamoyskich. I dlatego również założyli w Stanisławowie Akademię, która szybko zyskała miano Aten Pokucia. Od tego też – twierdzy i szkoły – zaczęło rosnąć znaczenie całego Podkarpacia. I znacząca cywilizacyjna rola Polski na tym obszarze. Tyle w ogromnym skrócie.
K.S. Wyjątkowość kresowian wynika z mieszania się nacji i ras. Teoria genetyczna mówi, że prawdopodobieństwo udanego potomka jest wprost proporcjonalne do dystansu między miastami urodzenia rodziców. Jeszcze ciekawsze są implanty kulturowe. Jesteś tego żywym przykładem…
T.O. …ależ tak! W darze po matce otrzymałem język węgierski jako macierzysty, przy ojczystym – polskim. W stanisławowskiej ćwiczeniówce od I klasy uczyłem się rusińskiego i cyrylicy. A z Mańciem Weis­bergiem, kolegą sąsiadem z ulicy Sapieżyńskiej, gdzie mieszkaliśmy kilka lat, nawet podłapałem jidysz! A przecież na Podkarpaciu byli jeszcze obecni Ormianie, Niemcy, Węgrzy, Huculi, Cyganie i Mołdawianie. Dziewięć narodowości i pięć kościołów! Gdzie tak jeszcze poza Stanisławowem było? Potoccy, zakładając miasto, jak nikt inny postawili właśnie na wielokulturowość, czego symbolem były 3 wieże w herbie i szeroko otwarte wrota. Cztery najliczniejsze nacje – Polacy, Żydzi, Rusini, późniejsi Ukraińcy, i Niemcy mieli w II RP swoje szkoły i gimnazja, teatry, gazety, domy kultury, kluby sportowe i byli reprezentowani we władzach miejskich oraz wojewódzkich. Pod tym względem Stanisławów był perłą koegzystencji w okresie 20-lecia.
K.S. Kresy, w tym Ziemia Stanisławowska, dostarczyły nadspodziewanie wielu wybitnych ludzi naszej kultury, nauki, polityki.
T.O. Poczynając od Franciszka Karpińskiego i jego pięknej pieśni o porannych zorzach, przez trzech generałów: Stanisława Sosabowskiego, Stanisława Maczka, Bernarda Monda, po inżyniera Stefana Kudelskiego i jego magnetofony! Jest tych sław mnóstwo, lecz ciągle brak pełnego rejestru urodzonych w Stanisławowie indywidualności. I ciągle dowiaduję się o nowych. Jak choćby o tym, że założyciel słynnej w Krakowie cukierni Noworolskich, pan Jan, urodził się w Turku pod Stanisławowem, a zamieszkały w Szwajcarii Zbigniew Mikulski, którego znam osobiście, jest najsłynniejszym obecnie filatelistą na świecie! Nie możemy pominąć znakomitego lingwisty, profesora UJ Jerzego Kuryłowicza. Nie wiem, kto się tym zajmie, ale błagam, aby jak najszybciej powstała nasza księga!
K.S. Wspomniałeś już o stratach, jakie poniósł Stanisławów w wyniku II wojny światowej. Po wkroczeniu do miasta 19 września 1939 roku wojsk radzieckich rozpoczął się męczeński okres dziejów Stanisławowa. Zaczęły się prześladowania, aresztowania, zwłaszcza wśród inteligencji, i masowe deportacje.
T.O. W pierwszej kolejności GPU – tak wtedy nazywało się NKWD – aresztowało wszystkich ze służb mundurowych, a więc aparat polskiego państwa. W lutym 1940 roku, w pierwszej wywózce na Sybir, wywieziono ich rodziny. Potem były kolejne aresztowania i trzy wywózki. Straciłem najbliższą rodzinę – chrzestnego ojca generała Franciszka Dąbrowskiego, mnóstwo przyjaciół, kolegów ze szkoły. Więzienie było pełne. A w czerwcu 1941 roku, kiedy zaczęła się wojna, dokonano masakry: przed wycofaniem się wymordowano setki, więcej, tysiące więźniów – głównie Polaków, ale i Ukraińców. Nie tylko w Stanisławowie, ale także w Tłumaczu, Tyśmienicy, Kołomyi, Delatynie. Wszędzie, gdzie były więzienia. I co istotne – z chwilą wkroczenia Sowietów runęła cała uprzednia koegzystencja społeczna, zaczęła się nienawiść. Część żydowskiej młodzieży oraz komunizująca biedota witała Czerwoną Armię, współpracowała z NKWD. Ukraińskie chłopstwo ruszyło grabić polskie majątki. Zaczęła się lać bratnia dotąd krew. Tak było zarówno we wrześniu 1939 roku, jak i w czerwcu 1941.
K.S. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, 4 lipca 1941 roku do Stanisławowa wkroczyły sprzymierzone z Niemcami wojska węgierskie i nastąpił krótki okres przejściowy między dwoma okresami terrorów – czerwonego i brunatnego.
T.O. Węgierskie wojsko w pierwszej kolejności powstrzymało falę hajdamackich ataków na polską i żydowską ludność. Zwłaszcza w mniejszych miastach wokół Stanisławowa. Została też otwarta granica z Węgrami, z czego jednak w minimalnej mierze skorzystała żydowska inteligencja nie zdająca sobie sprawy z tego, co ją czeka. Nawet ostrzegani przez nas przyjaciele – państwo Weisbergowie – byli przekonani, że Niemcy to kulturalny naród i nie stanie się im krzywda. Madziarzy byli też przyjaźnie nastawieni do Polaków, zgodnie z tradycją i pamięcią o polskich legionach, które w czasie Wiosny Ludów wsparły walkę Węgrów o wolność.
K.S. Z dniem 1 sierpnia 1941 r. proklamowano utworzenie dystryktu Galicji ze stolicą we Lwowie i przyłączenie do Generalnej Guberni. Stanisławów stał się starostwem w tym dystrykcie. Kompleks gmachów sądu i więzienia przy ul. Bilińskiego, gdzie mieściła się katownia NKWD, zajęli Niemcy. Na czele gestapo stanął SS-Hauptsturmfuehrer Hans Krueger, krwawy kat Stanisławowa. Ten sam, który miesiąc wcześniej był odpowiedzialny za rozstrzelanie profesorów we Lwowie.
T.O. Zaraz w sierpniu Krueger zwołał naradę polskich nauczycieli. Stawili się w gestapo, bo byli przekonani, że dotyczy to wznowienia nauki w szkołach. Zostali uwięzieni. Zaraz potem aresztowano lekarzy, inżynierów, adwokatów. Gestapo miało dokładną listę przedstawicieli polskiej inteligencji, których trzeba zgładzić, przygotowaną przez dwóch nauczycieli ukraińskiego gimnazjum – Danysza i Rybczyna. Wszystkich rozstrzeliwano w pobliżu miasta, w Czarnym Lesie, które stało się miejscem zagłady. Dokładnie tę zbrodnię opisał Tadeusz Kamiński, którego ojciec został tam zamordowany. Dziś, kiedy po wielu latach powracamy do tej zbrodni, nie sposób pominąć braku jakiegokolwiek ostrzeżenia, które powinno było dotrzeć do Lwowa i Stanisławowa po dwóch latach tragicznych doświadczeń w okupowanej przez Niemców Polsce. Przecież tak samo postąpili Niemcy z krakowską profesurą, a następnie we Lwowie. I dopiero w półtora miesiąca później w Stanisławowie. Ilekroć powracam myślą do tych wydarzeń, nie znajduję usprawiedliwienia dla braku sygnałów i ostrzeżenia nas – przez istniejącą przecież polską konspirację – przed postępowaniem gestapo. Przepraszam, ale muszę to wreszcie powiedzieć …
K.S. W Twojej wydanej w 2008 r. przez „Iskry” książce Kresy Kresów, Stanisławów (chwała Ci – pisaliśmy o tym w CL) jest takie zdanie: Te z górą dwa lata pod niemiecką okupacją jawią mi się jako pomieszanie normalności z okrutną rzeczywistością, w sumie jako świat nierzeczywisty.
T.O. Bo to był świat nierzeczywisty. Z jednej strony codzienne obowiązki, szkoła, ba, komplety u Urszulanek, gdzie chodziłem na lekcje niemieckiego, bo trzeba było nauczyć się języka wroga, a z drugiej absolutna niepewność, bo można było zostać w każdej chwili zastrzelonym na ulicy lub z byle powodu pobitym przez ukraińskich policjantów, co mi się zresztą przytrafiło.
K.S. Szczególnej gehenny doświadczyli Żydzi. Po wojnie, dopiero w 1966 r., w toczących się procesach stanisławowskich gestapowców – „krwawych braci” – Johanna i Wilhelma Mauerów (przed sądem austriackim) i Hansa Kruegera (przed niemieckim sądem w Münster), zostali oskarżeni o zamordowanie 27 tysięcy Żydów.
T.O. Okrutnie dręczono i zamordowano w Stanisławowie znacznie więcej Żydów. Nie tylko tych 27 tysięcy mieszkających w Stanisławowie, ale też przywożonych do getta w naszym mieście z całego Pokucia, a także z Czechosłowacji. Mówi się nawet o zgładzeniu 60–70 tysięcy. Bo Krueger zamienił Stanisławów w miasto zagłady. Nie wysyłano ich do obozów śmierci, bo mordowano na miejscu. 12 października 1941 roku doszło do pierwszego masowego zamordowania kilku tysięcy stanisławowskich Żydów wypędzonych z domów i ustawionych w kolejce na cmentarz, gdzie kopali dla siebie groby. Zabijano ich seriami z broni maszynowej. Pilnowani przez ukraińskich policjantów stali w kolejce od ulicy Belwederskiej po kirkut i czekali na śmierć. Opisała to dokładnie Krystyna Winiecka w swojej książce Od Stanisławowa do Australii, która jako dziecko stała w tej kolejce. Uratowała się, bo pod wieczór przerwano masakrę i pozostałych przy życiu wypuszczono. W młynie Rudolfa urządzono katownię, w której pod przywództwem wspomnianych sadystycznych braci ­Mauerów non stop odbywały się krwawe orgie i dalsze morderstwo. Wstrząsająca relacja tego holocaustu przekazana przez Juliusza Feuermana znajduje się w Żydowskim Instytucie Historii. To coś przeraźliwego!
K.S. Krueger i Mauerowie wprawdzie po latach, ale zostali skazani, chociaż były to kary niewspółmiernie niskie do popełnionych zbrodni i dotyczyły wyłącznie eksterminacji Żydów. Natomiast za popełnione w Stanisławowie okrutne i masowe mordy na Polakach, o ile mi wiadomo, nikt nie odpowiedział przed sądem ani na wschodzie, ani na zachodzie!
T.O. Niestety, tak rzeczywiście było. Krueger i Mauerowie zostali zdemaskowani i postawieni przed sądem dzięki działaniom Żydowskiego Centrum Dokumentacji Holocaustu kierowanego przez Szymona Wiesenthala. Jednym ze świadków w tych procesach miał być stanisławowianin Jan Kossowski, którego poznałem w naszym warszawskim Kole Stanisławowian i serdecznie się z nim przyjaźnię. Kossowskiemu, który jako więzień gestapo był naocznym świadkiem zbrodni i cudem udało mu się przeżyć, władze PRL nie pozwoliły pojechać na proces, bo był wtedy czynnym oficerem, majorem WP. Złożył więc tylko pisemne zeznania, a to nie to samo co bezpośrednie oskarżenie! Nasze organa ścigające zbrodnie hitlerowskie niestety nie doprowadziły spraw do końca.
K.S. Kończy się wojna i następuje dalsza dyskryminacja Stanisławowa. Paradoksalnie w 300. rocznicę powstania miasta – wolnego królewskiego miasta – Stanisławowa, zwanego też grodem Rewery, rozkazem Nikity Chruszczowa następuje zmiana nazwy na Iwanofrankowsk. Notabene Iwan Franko – pisarz i polityk, urodził się we wsi Nahujowice koło Drohobycza i ze Stanisławowem niewiele miał wspólnego. W 1980 r. władze radzieckie pod osłoną nocy buldożerami zniszczyły historyczną nekropolię, jeden z najstarszych cmentarzy w Polsce, założony w 1782 r. Pozostawiono 6 nagrobków (nie wiadomo według jakiego klucza dokonano wyboru), a dla większego upokorzenia Polaków płyty z grobowców zostały użyte m.in. do obudowy miejskiego szaletu w założonym na miejscu dawnego cmentarza parku.
T.O. Władza radziecka robiła wszystko, aby zatrzeć ślady polskości. Zniszczono kościoły i synagogi. Nasze miasta poszły w ruinę. Na skandaliczne wykorzystanie płyt cmentarnych w Stanisławowie zareagowaliśmy podczas jednej z pierwszych naszych wycieczek do Stanisławowa. I ukraińskie władze miasta natychmiast zareagowały. Sowietom nie udało się jednak zatrzeć wielu śladów polskości. Ze wzruszeniem odkrywałem napisy Jaworski i Synowie – Kraj na kratownicach ścieków i lampach ulicznych, na żelazie ławek w parkach. I w wielu innych różnych miejscach przywracanych teraz starannie przez władze miasta do normalności.
K.S. Ja wiedzę o Stanisławowie czerpałam jedynie z rodzinnych przekazów, gdzie sielanka przeplatała się z nostalgią, żalem i tragicznymi emocjami. „Mój Stanisławów” to były jedynie pierwsze, dziecięce kroki i pierwsze wyartykułowane słowa.
T.O. Miałem 14 lat, kiedy uciekliśmy na Węgry i mam znacznie więcej osobistych, choć chłopięcych przeżyć i wspomnień. Ale i ja sporo wiedzy otrzymałem później od rodziców. Przyznam jednak, że nie za bardzo wtedy się tym interesowałem i z żalem stwierdzam, że stanowczo za mało rozmawiałem o tym ze swoim Ojcem.
K.S. Od 1989 r. kiedy w Krakowie powstało TMLiKPW i w jego ramach Koło Stanisławowian, a Stanisławów – Iwanofrankiwsk, w 1991 r. oficjalnie otworzył „podwoje”, zaczęliśmy prawie corocznie organizować wyjazdy na nasze Utracone Ziemie RP. Nawiązaliśmy kontakty z Polakami, którzy przetrwali do upadku Związku Radzieckiego, transformacji i utworzenia 24 sierpnia 1991 roku państwa ukraińskiego.
T.O. Pozwól, że coś uzupełnię – wszystkie te wycieczki były głównie przez Ciebie organizowane! Chwała Ci za to! Jeśli o mnie idzie, pierwszy raz pojechałem do Stanisławowa prywatnie, pod koniec lat 90., razem z synem i jednym z wnuków. I tam spotkałem się z przyjacielem ze szkolnych lat, Jankiem Pałką, który przyleciał ze swoimi dziećmi z Leeds. Dopiero potem dołączyłem do naszych wspólnych wypraw. I w toku tych wypraw ożyły wspomnienia, które doprowadziły do napisania pierwszej książki o naszych Kresach i Stanisławowie.
K.S. W 1989 r. w Stanisławowie powstało Towarzystwo Kultury Polskiej im. Franciszka Karpińskiego, a nieco później TKP „Przyjaźń”. W sumie te dwa najbardziej liczące się towarzystwa liczą około 200 osób. Samorzutnie doszło do podziału w zakresie zasadniczej działalności obu stowarzyszeń. TKP im. Karpińskiego skupiło się na opiece nad zorganizowanymi w 2005 r. polskimi klasami, ogólnie mówiąc szkolnictwem. TKP „Przyjaźń” natomiast, z którym bliżej współpracuje Kraków, opiekuje się Cmentarzem w Czarnym Lesie. Przypomnę, że to cmentarz utworzony z inicjatywy krakowskiego Koła, sfinansowany przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i zrealizowany dzięki bezinteresownej pomocy inż. Henryka Kolasy oraz ofiarnej pracy TKP „Przyjaźń”.
T.O. W Stanisławowie jest obecnie około 2000 Polaków. To był stan przed wprowadzeniem Karty Polaka. Oba stowarzyszenia skupiają więc zaledwie 10 procent. Co niedziela do polskiego Kościoła na Górce przychodzi co najmniej dwa razy więcej i to jest najważniejsze skupisko Polaków. Drugim jest szkoła w dawnym Klasztorze Urszulanek z polskimi klasami. Chodzi do nich blisko 200 uczniów. Z jednej strony byłoby, nie powiem lepiej, ale zapewne sprawniej, gdyby działało jedno silne towarzystwo. Z drugiej strony jednak jest przecież pole nawet dla więcej niż dwóch stowarzyszeń, które twórczo mogłyby ze sobą rywalizować. Najważniejsze wszakże, aby współpracowano ze sobą, wzajemnie się wspierano, a nie – jakże przecież po polsku – kłócono o to kto ważniejszy, jak to zresztą niestety, bywa w całej naszej Polonii.
K.S. Kresy to nasz genius loci, one inspirują. Tam po prostu trzeba przynajmniej od czasu do czasu pojechać, a zwłaszcza pokazać młodym ludziom, gdzie sięgała Polska, kto stamtąd pochodził, czym się wsławił, bo przecież nasza Ojczyzna bez żywej pamięci Kresów nie jest tak naprawdę sobą.
T.O. Z całą burzliwą historią Kresów, wzlotów i upadków, wielką cywilizacyjną rolą oraz błędami naszych praojców, z których należy wyciągnąć i zapamiętać wnioski. I dlatego tam po raz kolejny wędrujemy.
K.S. Zmieniam temat i myślę, że Cię zaskoczę. Jeden z naszych kolegów – dumny ze swego miasta – stwierdził żartobliwie, że Stanisławów jest kolebką ludzkości! Brzmi to nader przesadnie, ale coś w tym jest! Otóż 30 km od Stanisławowa i Nadwórnej leży Starunia. Jest to jedna z wiosek na przedgórzu Wschodnich Karpat, na obszarze obfitującym w surowce mineralne i kojarzące się z ważnymi znaleziskami paleontologicznymi. Najważniejszego odkrycia dokonano tam 29 października 1929 r. Był to kompletny okaz samicy nosorożca włochatego. „Nosię” – bo takie imię nadano znalezisku – można obecnie oglądać w Muzeum Przyrodniczym w Krakowie, ale o tym światowym unikacie nie ma wzmianki prawie w żadnym przewodniku turystycznym. W 2007 r. krakowscy naukowcy z PAN i AGH rozpoczęli poszukiwania śladów obecności człowieka plejstoceńskiego na tym terenie. Są dowody na to, że 20–40 tysięcy lat temu żyli tam ludzie, łowcy mamutów i nosorożców. Ewentualne wykopanie tam zakonserwowanego człowieka sprzed ponad 20 tysięcy lat byłoby pierwszym takim odkryciem, ewenementem w historii nauk przyrodniczych. Więc może coś się ma na rzeczy z tą kolebką ludzkości …
T.O. Kto wie, czekam z niecierpliwością! Niewykluczone, że właśnie łagodne wzgórza Przykarpacia, bogactwo wód i lasów oraz prawdopodobnie zupełnie inny niż dziś łagodny klimat sprzyjały rozwojowi życia.
K.S. Jesteś wspaniałym rozmówcą, ale nasz kwartalnik ma ograniczoną pojemność. Dzięki Ci za rozmowę, poświęcony czas. Może jeszcze kiedyś uda się kontynuować tę naszą rozmowę, bo przecież Stanisławów to temat rzeka, zwłaszcza że w przyszłym roku obchodzić będziemy 350. rocznicę założenia tego miasta przez Potockich.

TADEUSZ OLSZAŃSKI, ur. 1929 w Stanisławowie w rodzinie polsko-węgierskiej; dziennikarz, publicysta, pisarz, autor 2 książek o Stanisławowie: Kresy Kresów. Stanisławów (2008) i Stanisławów jednak żyje (2010). Wybitny hungarysta, tłumacz, autor 40 przekładów z literatury węgierskiej, autor książek o Węgrzech i in. Sprawozdawca z 5 Olimpiad.

KRYSTYNA STAFIŃSKA, ur. w Stanisławowie w rodzinie lwowsko-stanisławowskiej; cytolog i histochemik, pracuje w służbie zdrowia. Od 1989 prezes Koła Stanisławowian TMLiKPW, współ­redaktor kwartalnika „Cracovia–Leopolis”.

Kontakt
2364967 odwiedzin od 5 stycznia 2004 roku
Google Search

WWW stanislawow.net