Z prof. Marią Jordan

rozmawia Krystyna Stafińska

Marysiu, po raz pierwszy nasze drogi skrzyżowały się ponad 30 lat temu, kiedy po studiach uzupełniałam wykształcenie w Zakładzie Biologii Akademii Medycznej w  Krakowie. Nie przeczuwałam wtedy, że mamy wspólne korzenie stanisławowskie. "Po kądzieli" jesteś łomianką, "po mieczu" myśleń leżanką - czy zechciałabyś wiec wyjaśnić swoje zaistnienie w Stanisławowie?
Mój Ojciec (Aleksander), rodem z podkrakowskich Myślenic, ukończył studia polonistyczne przed l wojną na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem jako feldfebel z  cenzusem znalazł się w Kielcach, do których po naszych Legionach w sierpniu 1914 wkroczyły wojska austriackie. Moja Matka (Maria), uciekając z Łomży przed zbliżającym się frontem rosyjsko-niemieckim. również zatrzymała się w Kielcach. Tu właśnie Rodzice poznali się, wzięli ślub w katedrze kieleckiej, a po zakończeniu wojny wyjechali do Stanisławowa, gdzie Ojciec otrzymał posadę polonisty w jednym z tamtejszych gimnazjów i uczył tam do 1939 roku. Ojciec uważał się za krakowianina. Matka za kresowiankę północno-wschodnią, a ja, urodzona w Stanisławowie. zawsze byłam uczuciowo związana z ziemią stanisławowską. Tam chodziłam do szkoły powszechnej, gimnazjum i liceum, i tam też zdałam maturę według programu szkół sowieckich po ukończeniu dziesięciolatki w 1941 roku.
W Twoich wspomnieniach, drukowanych od 1998 r. W "Królewiczu", miesięczniku redagowanym przy parafii św. Kazimierza w Krakowie, szczególną uwagę zwracają pełne uczucia opisy wschodnich Karpat. Zapamiętałam fragment z Twojego poematu Tęsknota za Huculszczyzną:
Huculszczyzna barwista, słoneczna, urocza, Zaślubiona Prutowi, wyrosła wśród szczytów, i zaklęta w przepiękny, cichy hymn granitów! Czyliż się tylko w moich tak wydajesz oczach?
Przez wiele lat dzieciństwa wakacje letnie spędzaliśmy w naszych Karpatach Wschodnich, których piękno w zupełności zawładnęło moim sercem. Jak wielu młodych ludzi w tamtych czasach pisałam liczne wiersze poświęcone urodzie Czarnohory, Jaremcza, Mikuliczyna. "Sławę" zdobyłam sobie w czasie pobytu na stypendium w Lozannie w 1958 roku, gdy zapytana przez przedstawicielkę tamtejszej Polonii po wycieczce na Jungfraujoch, jak mi się podobają Alpy, odpowiedziałam odruchowo i bez namysłu: są piękne, prawie jak nasze Tatry, ale Czarnohora jest piękniejsza…
Wspominasz też, że od dziecka byłaś wychowywana w duchu uwielbienia dla królewskiej stolicy Polski i jej bezcennych zabytków. Kiedy zetknęłaś się po raz pierwszy z Krakowem?
Na kilka lat przed wojną Ojciec postanowił zacząć budowę domu w ukochanych Myślenicach (uważał je za najpiękniejsze miasteczko na świecie!) i od tego czasu zaczęliśmy- ku mojemu głębokiemu żalowi - spędzać częściowo wakacje w  Myślenicach. W ten sposób nastąpiło moje spotkanie z Krakowem. 23 sierpnia 1939, w dniu podpisania układu Ribbentrop-Mołotow, byliśmy jeszcze na wakacjach w Myślenicach. Rodzina Ojca starała się zatrzymać nas w Krakowie, Ojciec jednak zadecydował, że jeżeli wybuchnie wojna -w co nie wierzył - on musi być na  posterunku w Stanisławowie, gdyż z całą pewnością front zatrzyma się najdalej na Wiśle i Sanie, a na Kresach młodzież musi rozpocząć rok szkolny… 30 sierpnia (była to środa) z psem i jedną walizką pojechaliśmy przepełnionym pociągiem, na stojąco, do domu. W dwa dni później nastąpił wybuch wojny.
Rozpoczął się koszmar II wojny światowej, a Stanisławów wraz z innymi miastami podzielił okupacyjną gehennę.
Nasze gmachy szkolne zostały przez nas zamienione na lazarety. Ojciec dostał trzymiesięczną pensję, którą mu skradziono w ogonku i zostaliśmy bez zapasów, bez pieniędzy. 18 września Czerwona Armia wkroczyła do Stanisławowa. Były to  straszne dni, a zwłaszcza noce. Dopiero teraz ogólnie znana jest prawda o naszych kresowych przeżyciach, o NKWD, o aresztowaniach i deportacjach w głąb ZSRR, do Kazachstanu, na północną Syberię. Buntowałam się, nie chciałam chodzić do szkoły, ale Ojciec był zdania, że póki szkoły są jeszcze w rękach polskiego nauczycielstwa, należy się uczyć, bo po wojnie Polska będzie potrzebować wykształcanych obywateli. Sam zaczął uczyć geografii, gdyż język polski zlikwidowano.
Istotnym elementem polityki okupantów wobec Polaków była wałka z inteligencją. W 1941 roku, w początkach sierpnia, do Stanisławowa wkroczyły Wehrmacht 1 gestapo. W dniach 8-12 sierpnia w Czarnym Lesie pod Stanisławowem dokonano egzekucji na polskim nauczycielstwie i innych przedstawicielach inteligencji. To bardzo bolesna karta w Twoim życiu.
Wojna niemiecko-sowiecka 1941 roku zmieniła wszystko. Rozpoczęła się okupacja hitlerowska, w lipcu aresztowano i rozstrzelano we Lwowie na Wulce profesorów lwowskich uczelni. W Czarnym Lesie pod Stanisławowem rozstrzelano ponad 300 przedstawicieli polskiej inteligencji - nauczycieli, duchownych, adwokatów, handlowców. W masakrze tej straciłam Ojca oraz wszystkich nauczycieli i wychowawców. Po rozstrzelaniu Ojca prowadziłyśmy życie bardzo ciężkie i smutne. Pracowałam w RGO, by uchronić się przed wywiezieniem do Rzeszy. Gdy bolszewicy w 1944 r. przelali front pod Brodami, opuściłyśmy Stanisławów, zatrzymując się w Myślenicach. Pracowałam tam w fabryce obuwia. Po wkroczeniu Armii Czerwonej przyjechałam do Krakowa. W maju 1945 zaczęła się w moim życiu nowa epoka - krakowska.
Domyślasz się zapewne, że teraz zapytam o Twoją prace zawodową i osiągnięcia, które pozwoliły Ci przejść wszystkie szczeble kariery naukowej.
Nie chciałam zaczynać życia W Powojennej Polsce z maturą sowiecką, więc dzięki znajomej nauczycielce ze Stanisławowa dostałam się do prywatnego liceum im. Kaplińskiej, gdzie szybko nadrobiłam lI klasę licealną i zdałam polską maturę. Dostałam się na studia farmaceutyczne na UJ. Po zdaniu egzaminu z biologii na l roku prof. Stanisław Skowron zaproponował mi pracę techniczną w Zakładzie Biologii AM, a po następnym roku zostałam młodszym asystentem. W ten sposób, przechodząc powoli przez wszystkie etapy, zrobiłam doktorat z farmacji w 1949 r. Potem zapisałam się jeszcze na Wydział Biologii i Nauk o Ziemi na UJ - ukończyłam go w 1952 roku. Gdy powstał Zakład Zoologii Doświadczalnej PAN, przeszłam tam na etat, poświęcając się badaniom kariologicznym u zwierząt pod wpływem różnych substancji chemicznych. Docentem zostałam po habilitacji na UJ w roku 1967, profesorem w 1972 r. Przez 17 lat pełniłam obowiązki redaktora naczelnego zakładowego czasopisma obcojęzycznego Folia Biologica. Na emeryturę, jako kierownik Zakładu Zoologii Doświadczalnej przy Instytucie Systematyki i Ewolucji Zwierząt PAN, przeszłam w 1988 roku.
Napisałaś ok. 60 prac naukowych z zakresu kariologii zwierząt, cytologii, zoologii doświadczalnej i ekologii. Wyjaśnij, proszę, pojęcie kariologii, która Cię tak zafascynowała.
Badania kariologiczne to nowoczesna dziedzina cytologii, poświęcona istocie i strukturze jądra komórkowego, głównie w organizmach zwierzęcych i człowieka. Ilość chromosomów w jądrach komórkowych jest zazwyczaj charakterystyczna dla różnych gatunków, badania te mają więc znaczenie również dla systematyki.
Po przejściu na emeryturę pracowałaś nadal w swojej dziedzinie, zajmujesz się też szerzej pojętą tematyką przyrodniczą. Ostatnio (XI '99) zasiadałaś w honorowym komitecie sesji chrześcijańskiej etyki ekologicznej pt. "Stworzyciel i przyroda w tradycji myśli europejskiej".
Relacja bytu i absolutu, czyli właśnie chrześcijańska wizja natury, są mi bliskie. W tej optyce postrzegani człowieka i wszelkie stworzenie. Pięknie wyrażone to zostało przez św. Franciszka z Asyżu. Franciszkańska pokora wobec natury przydałaby się współczesnemu światu, naukowcom i decydentom.
Byłaś wychowana w duchu patriotyzmu. Twoje wypowiedzi i działania są nasycone głęboką troską o losy Ojczyzny. W latach osiemdziesiątych żarliwie włączyłaś się w nurt "Solidarności".
Wybuch "Solidarności" w 1980 r. był przeżyciem i wspaniałym zjawiskiem po epoce komuny. Pracowałam w Komisji "S" przy PAN. Do tej pory nadal należę do Związku, chociaż z powodu mego stanu zdrowia muszę ograniczać działalność związkową. Niezależnie od wszystkiego jednak, etos "Solidarności" jest zawsze dla mnie wspaniałym zjawiskiem w Narodzie.
Po raz drugi spotkałyśmy się, ku obopólnemu zaskoczeniu, w listopadzie 1989 r. Przy krakowskim oddziale Towarzystwa Miłośników Lwowa powstało wtedy Koło Stanisławowian. Właśnie szczęśliwie obchodzimy jubileusz dziesięcioletniej działalności. Ty, przez te wszystkie lata jesteś sekretarzem, a ja mam zaszczyt przewodniczyć naszej wspólnocie stanisławowskiej. Stąd przyjemność przeprowadzenia z Tobą tej rozmowy. Nasza działalność to m.in. ponad 100 spotkań ogólnych Koła i ok. 150 zebrań zarządu. Jakie znaczenie mają dla Ciebie te kontakty?
Kiedy z moją Matką w 1945 roku przybyłam do Krakowa, ciężko nam było, zwłaszcza na początku, zżyć się z ludźmi. Często nawet zastanawiałam się nad przyczyną tego zjawiska, bo przecież Kraków to prastara kultura narodowa, to życie oparte o wartości Bóg-Honor-Ojczyzna, które również i dla nas są wartościami wiodącymi. Dopiero po latach zrozumiałam, że różnice w stylu życia wynikały z niepowtarzalnej, jedynej, zrozumiałej tylko dla nas atmosfery kresowej. Gdy przed 10 laty nawiązałam kontakty z ludźmi z Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, w naszym Kole Stanisławowian, zrozumiałam to dokładniej. Wyjaśniły mi te różnice dopiero spotkania z kresowianami, wspólnota wspomnień -najczęściej tragicznych - specyficzny humor, zwyczaje, nostalgia kresowa - owe filary przyjaźni, wiążącej ludzi często bardzo nawet różnych wiekiem czy kondycją. Myślę, że charakter kresowy powstał na drodze ewolucji przez wieki na terenach, gdzie działały różne warunki narodowościowe, religijne, zwyczajowe, i to pozwalało nam przetrwać na ukochanych ziemiach.
Wielokrotnie już organizowaliśmy wyjazdy do Stanisławowa. Nas, związanych z tamtą ziemią, gna tam jakaś tajemna siła, różnie zwana - tęsknotą, nostalgią, sentymentem, radosnym wspomnieniem dzieciństwa, potrzebą serca etc. Wracamy tam - jak tylko to możliwe - nie tylko myślami, ale i fizycznie. Dlaczego Ty tak stanowczo odmawiasz uczestniczenia w naszych peregrynacjach?
Przez wszystkie lata moje myśli krążyły nad krajem dziecinnych snów. Ze szczególną tęsknotą myślę zawsze o pięknie naszego krajobrazu, atmosfery, kultury. Wpłynęły na to jednak doświadczenia mojej Matki, która załamała się, zobaczywszy Łomżę po 40 latach, i otworzyła mi oczy, że psychicznie nie będę mogła znieść widoku miasta dzieciństwa, zbezczeszczonego przez barbarzyńców. Wolę, by wspomnienia zostały w mej duszy bez zmian. Ponadto okrutne czasy okupacyjne zbyt dużo mnie kosztowały, by do nich wracać. Natomiast całą tamtą ziemie otaczam stale modlitwą.
Kochasz Stanisławów, co dokumentujesz nieustannie. Ale od zakończenia wojny osiedliłaś się w Krakowie. Jesteś związana z nim na dobre i na złe. Czy Twoje uczucia nie są w rozterce?
W 1997 roku, w czasie powodzi, gdy zobaczyłam w telewizji rozszalałą Wisłę, rozbryzgującą się o skały pod Wawelem, ze wzruszeniem zrozumiałam, że też kocham Kraków, jego mury, jego piękno, pojęłam ile mu zawdzięczam i czym on jest dla mnie.
Bardzo Cię szanuję i cenię, więc ucieszyłam się, że wyraziłaś zgodę na spotkanie z Czytelnikami "Cracovii-Leopolis". Dziękuję Ci za rozmowę i -pro domo sua - za dziesięcioletnie sekretarzowanie w Kole Stanisławowian, za wsparcie moralne i przyjaźń. Wiem, że lubisz wiersze ks. Jana Twardowskiego, pozwól wiec, że zakończę to nasze spotkanie jego słowami: Można kochać i chodzić samemu po ciemku, z przyjaźnią jest inaczej - Ta zawsze wzajemna.

KRYSTYNA STAFIŃSKA, ur. W Stanislawowie. Szkoły ukończyła w latach powojennych w Krakowie, studia na Akademii Medycznej i Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracuje jako histochemik i cytolog. Od 1989 r. jest przewodniczącą Koła Stanisławowian przy krakowskim oddziale TMLiKPW.

Kontakt
2338229 odwiedzin od 5 stycznia 2004 roku
Google Search

WWW stanislawow.net