Prof. Kazimierz Waligóra

Był nauczycielem fizyki w 1 Liceum i żeńskim Liceum Pedagogicznym. Krępy, przysadkowaty wpadł do klasy pewnego jesiennego dnia spóźniony chyba o dwa miesiące. Przyszedł sam, nikt go nie przedstawiał i od razu zaczął pytać. Pytać i stawiać dwóje. Wzbudziło to ogromną reakcję całej klasy, najpierw oburzenie, że co to za zwyczaje, że jak tak można, a później przerażenie uczniów, którzy zdążyli już „złapać cwajera" u nowego profesora.
Wyniki pierwszych lekcji były fatalne. Ocenę pozytywną na koniec 1 okresu otrzymało mniej niż 50% uczniów. Nigdy chyba w dziejach szkoły nie było tylu niedostatecznych z jednego przedmiotu. Poprawianie zaczęło się w II okresie. Nie wszystkim jednak udało się to; na półrocze było jeszcze sporo ocen negatywnych.
Profesor zaczynał lekcję od pytania. Otwierał dziennik i po sprawdzeniu obecności kierował wzrok na klasę. W klasie panowała grobowa cisza. Przerażenie uczniów wędrowało wraz ze wzrokiem Profesora z jednego końca sali w drugi i zatrzymywało się tam, gdzie zatrzymał się jego wzrok. Słabi uczniowie w tej części sali truchleli i tracili resztki przytomności. Pozostała część nieobjęta wzrokiem profesora nabierała oddechu. Wreszcie padało nazwisko ofiary. I wtedy okazywało się, że uczeń ten nie siedzi wcale po stronie, gdzie krążył wzrok Profesora, lecz po drugiej stronie, a często nawet tuż przy katedrze. Manewr taki udawał się tylko na początku. Szybko zorientowaliśmy się, że Profesor miał gotową listę, a tylko udawał, że szuka sobie ofiary.
Z czasem klasa otrząsnęła się z przewagi profesora i wzajemne stosunki nie odbiegały od normy. „Kazio" - jak go później nazywaliśmy - lubił uczniów, którzy mieli „jakiś kręgosłup". Nie znosił podlizywaczy i takich, którzy chodzili do szkoły, bo życzyli sobie tego rodzice. W naszej, humanistycznej klasie, był nawet wyrozumiały. Czynił wiele, by nas fizyki nauczyć, ale efekty były mizerne, głównie z naszej winy. Zamiłowani humaniści, czuliśmy wyraźną niechęć do fizyki. Wiedząc, że jesteśmy klasą dobrą w przedmiotach humanistycznych, niewiele robiliśmy sobie z gróźb profesora fizyki, który zresztą sam ich nie traktował na serio.
Prof. Kazimierz Waligóra zginął zamordowany w grupie stanisławowskich nauczycieli po stronie, gdzie krążył wzrok Profesora, lecz po drugiej stronie, a często nawet tuż przy katedrze. Manewr taki udawał się tylko na początku. Szybko zorientowaliśmy się, że Profesor miał gotową listę, a tylko udawał, że szuka sobie ofiary.
Z czasem klasa otrząsnęła się z przewagi profesora i wzajemne stosunki nie odbiegały od normy. „Kazio" - jak go później nazywaliśmy - lubił uczniów, którzy mieli „jakiś kręgosłup". Nie znosił podlizywaczy i takich, którzy chodzili do szkoły, bo życzyli sobie tego rodzice. W naszej, humanistycznej klasie, był nawet wyrozumiały. Czynił wiele, by nas fizyki nauczyć, ale efekty były mizerne, głównie z naszej winy. Zamiłowani humaniści, czuliśmy wyraźną niechęć do fizyki. Wiedząc, że jesteśmy klasą dobrą w przedmiotach humanistycznych, niewiele robiliśmy sobie z gróźb profesora fizyki, który zresztą sam ich nie traktował na serio.
Prof. Kazimierz Waligóra zginął zamordowany w grupie stanisławowskich nauczycieli.
Ryszard Harajda
Kontakt
2364947 odwiedzin od 5 stycznia 2004 roku
Google Search

WWW stanislawow.net