Prof. Jan Messner

Matematyk 1 Liceum, absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Szczupły, wysoki, ciemny blondyn o twarzy raczej prostokątnej był bardzo łagodny i wyrozumiały, przynajmniej w naszej, maturalnej klasie humanistycznej. Zjawił się w naszej szkole na początku listopada 1938 r. Jego poprzednik (bodaj nazwiskiem Bojko) odszedł na emeryturę w czerwcu. Przez dwa miesiące nikt w naszej klasie matematyki nie uczył, a nikt z nas nie zamierzał w ogóle jej się uczyć. My humaniści i matematyka! Poco?
Pierwsze słowa nowego profesora to było pytanie skierowane do klasy:
- Co wy umiecie z matematyki?
Odpowiedział w imieniu klasy nasz wójt (dziś mówi się starosta) Staszek Kliś. Myśmy utrzymywali przyjęty w klasie fason czy może swoisty styl -godny humanistów, nie odpowiadaliśmy chórem, to przecież zwyczaj sztubaków. Staszek powiedział:
- Panie Profesorze! Jest nam ogromnie przykro, ale musimy uczciwie powiedzieć, że z matematyki nie umiemy nic.
To przecież niemożliwe - zdziwił się Profesor - uczono was matematyki, więc coś musicie umieć - rozumował ściśle.
- Byłoby to miłe - przyznał Staszek - ale, niestety, prawda jest inna.
- No przecież mieliście pozytywne oceny w poprzedniej klasie, wiec jak? Profesora nie opuszczało zdziwienie. Staszek, raczej gestem i mimiką niż słowami, dał jasno do zrozumienia, że wolałby na ten drażliwy temat nie mówić. Profesor opanował już zdziwienie i przeszedł do konkretów.
- Czy miał ktoś ocenę bdb?
Wstał Maksymilian Melcer, Żyd, bardzo zdolny w przedmiotach ścisłych, siedzący w pierwszej ławce, tuż przede mną. Profesor powtórzył pytanie o umiejętności klasy w matematyce. Maksio potwierdził opinię Staszka, choć bardziej delikatnie i dyplomatycznie. Nie chciał i nie wypadało mu powiedzieć, że inni nic nie umieją.
Profesor zapytał klasę:
- Kto miał ocenę dobrą?
Wstało pięciu. Nazwisk nie pamiętam. Profesor je sobie zanotował. Mojemu najbliższemu sąsiadowi Staszkowi S. „zrobiło się blado". Miał w rzeczywistości ocenę dostateczną, a wstał, ot tak, dla kawału; teraz mogło dojść do kompromitacji. Na szczęście Profesor powrócił do Melcera i zaczął z nim rozmowę o programie matematyki i zawiłościach tego przedmiotu. Rozmowa wkrótce przestała być dla nas zrozumiała. Maksio utrzymywał jednak poziom.
Jeszcze na dwu czy trzech następnych lekcjach prof. Mesner próbował nas uczyć matematyki, a nawet pytać. Wyglądało to tak:
-Tymiński, spróbuj rozwiązać zadanie na tablicy.
Rysio Tymiński wiedzą matematyczną nie grzeszył, wyróżniał się za to uprzejmością, obyciem towarzyskim i umiejętnością ładnego mówienia (jak zresztą prawie wszyscy z nas). Odpowiedział więc:
- Oczywiście, ja mogę spróbować, ale poza stratą czasu innego efektu nie będzie. To - tu gest w kierunku tablicy - przekracza moje możliwości".
Innym razem w podobny sposób - może mniej wykwintnymi słowami, ale z uprzejmymi ukłonami i prośbą - odpowiedział Tusiek (Wiktor) Car, nie najlepszy uczeń, ale doskonały śpiewak, choć nie uczył się ani śpiewu, ani muzyki. Glos miał jak Kiepura i jak Kiepura śpiewał nam często modne wtedy O sole mio. Tusiek tuż przed wojną ożenił się (sam aryjczyk) 1 żydówką, ładną i miłą dziewczyną. Zamknięci przez hitlerowców w getcie -zmarli tam oboje.
Profesor Messner szybko zrezygnował z prób zainteresowania nas matematyką. Pozostałe lekcje poświęcił na rozmowy z Melcerem o matematyce, a my chwalebnie zajmowaliśmy się humanistyką. Oceny na półrocze i koniec roku były jednakowe: 1 bdb, 5 db i 27 dst.
Gdy wybuchła wojna wyjechał ze Stanisławowa pod Lwów, gdzie szczęśliwie przeżył okupację. Ale nie żył długo. Zmarł na gruźlicę na początku lat pięćdziesiątych i spoczywa na cmentarzu komunalnym w Opolu.
Ryszard Harajda
Kontakt
2364804 odwiedziny od 5 stycznia 2004 roku
Google Search

WWW stanislawow.net