Był dyrektorem I Gimnazjum i Liceum im. Mieczysława Romanowskiego. Mieszkał chyba w budynku szkolnym na parterze po lewej stronie od wejścia, a na pewno miał tam swoją kancelarię. Uczył w niewielkim wymiarze greki, a na lekcjach łaciny zastępował czasem nieobecnego prof. Isakiewicza.
Był to szczupły, starszy pan, niskiego wzrostu o twarzy jakby prostokątnej, mówiący nieco przez nos. Do każdego ucznia zwracał się przez „chłopcze". Przebywając na parterze blisko drzwi, stawał tam czasem po ostatniej lekcji i sprawdzał czy uczniowie noszą tarcze szkolne. Istniał wtedy obowiązek noszenia na lewym ramieniu tarczy z numerem szkoły. Numery były ustalone dla całego kraju, a nasza szkoła miała chyba nr 595. Był to znak identyfikacyjny informujący społeczeństwo, do której szkoły uczeń chodzi. Niektórzy uczniowie starszych klas obowiązku tego nie przestrzegali i narażali się przy spotkaniu z Dyrektorem na pytanie: „No. chłopcze, gdzie twoja tarcza". Potem było notowanie nazwiska delikwenta i przekazanie tei informacji wychowawcy klasy dla wyciągnięcia odpowiednich konsekwencji.
Dyrektor Jun lubił psy. Posiadał dwa duże, czarne dogi, które wyprowadzane na długiej, grubej, czarnej smyczy rwały się do przodu z radości, że idą na spacer. Niektórym uczniom widok taki kojarzył się z „rumakami Lizypa" w niekompletnym tylko składzie.
Dyrektor lubił też - trzeba to przyznać - swoich uczniów, gdyż nigdy nie zdarzyło się, aby któryś z nich z powodu np. braku tarczy poniósł surowsze konsekwencje.
W owych czasach dyrektor zajmował bardzo wysoką pozycję w szkole i zwykły uczeń rzadko z nim rozmawiał. Pierwszy raz widziałem (RH) go 3 listopada 1937 r., gdy po przeprowadzce rodziców z Warszawy do Stanisławowa meldowałem się w nowej szkole. Drugie spotkanie było bardzo mile i uroczyste. 17 maja 1939 r. dyr. Jun ogłosił wyniki egzaminu maturalnego pierwszej grupie licealistów swojej szkoły. Tradycyjna formuła brzmiała: „Państwowa Komisja Egzaminacyjna uznała panów: Jana Boczara, Ryszarda Harajdę, Tadeusza Kaczorowskiego i Stanisława Klisia za dojrzałych do studiów uniwersyteckich". Wymieniliśmy uściski dłoni z Dyrektorem. Ani On, ani my nie przypuszczaliśmy, że jest to pożegnanie ostatnie. Dwa lata później Dyrektor i większość naszych nauczycieli zostali zamordowani