Już w czasie Wiosny Ludów
Dobre imię Węgrów ugruntowało się w Stanisławowie już w czasie Wiosny Ludów w 1848 r. w skład stacjonującego w naszym mieście austriackiego garnizonu wchodził również szwadron węgierskich huzarów, dowodzony przez kapitana Janosa Lenkeya. Tuż po wybuchu powstania 15 marca 1948 r. w Budapeszcie doszło również na początku kwietnia do rozruchów w Stanisławowie. Podobnie jak na Węgrzech, polska ludność w Galicji domagała się wolności. Dowódca garnizonu polecił węgierskim huzarom spacyfikowanie demonstracji. Kapitan Lenkey odmówił wykonania rozkazu, bo solidaryzował się z żądaniami Polaków. Demonstrację stłumili Austriacy. Padły strzały, było wielu rannych i jeden zabity. w dwa dni później pogrzeb stał się okazją do jeszcze większej demonstracji. Znów wyszło wojsko. Jakież jednak było zdumienie Austriaków, kiedy okazało się, że trumnę niosą na ramionach węgierscy huzarzy, a w pogrzebie uczestniczy cały szwadron z bronią w ręku. Dzięki temu uniknięto kolejnej masakry. Lenkey wiedział, co się dzieje w Budapeszcie, bo rewolucyjne nastroje patriotyczne dojrzewały tam od dłuższego już czasu. W dzień po udziale szwadronu w pogrzebie, kiedy to obok polskich flag znalazła się i węgierska, Lenkey został aresztowany. Wtedy szwadron zbuntował się i ruszył na Węgry. Dowódca garnizonu zwolnił wówczas kapitana z aresztu i wysłał go za huzarami, aby rozkazał im wrócić. Lenkey dogonił szwadron i dla zachowania pozorów dał się wziąć swoim huzarom za jeńca. Faktycznie natomiast poprowadził swój oddział przez zaśnieżone Karpaty na Węgry, co było już jawną dezercją - kula w łeb za to - i dotarł do kraju, gdzie płonęła już rewolucja. Węgierskie oddziały przechodziły na stronę powstańców i toczyły się walki. Lenkey i jego huzarzy byli pierwszymi, którzy w czasie Wiosny Ludów rozpoczęli walkę o naszą i waszą wolność. Cała Ta sprawa jest dobrze znana w dziejach Węgier, a dokładnie opisał ją znany historyk lstvan Nemeskurty. Lenkey, którego droga zaczęła się w Stanisławowie, stał się jednym z wybitnych dowódców węgierskiej Wiosny Ludów, doszedł do stopnia generała, skapitulował w ostatniej bitwie pod Vilagos. Austriacy zemścili się na nim okrutnie i zamordowali w więzieniu. Na Węgrzech jest czczony do dziś jako jeden z bohaterów Wiosny Ludów. Największymi wszakże postaciami tej rewolucji są wódz powstania Ludwik Kossuth oraz polski generał Józef Bem, który wsławił się osobistym bohaterstwem i największymi zwycięstwami.
Węgiersko-polskie rodziny w Stanisławowie
To historyczne przypomnienie uznałem za stosowne, aby uzmysłowić tło polsko-węgierskich powiązań w Stanisławowie, zarówno w okresie międzywojennego dwudziestolecia, jak i w czasie II wojny światowej. Węgry były od Stanisławowa o krok przez Karpaty. Bliskie duchowo, przyjazne. w Stanisławowie było dużo polsko-węgierskich małżeństw i kilka węgierskich rodzin. Na ulicy 3 Maja znajdował się sklep z materiałami odzieżowymi Kerekgyarto. Właścicielem był Węgier o tym trudnym do wymówienia nazwisku, chyba inżynier, miał trzy córki, Węgierki będące żonami Polaków. Założyły one kółko towarzyskie i regularnie się spotykały.
Najważniejszą postacią w tym gronie była żona generała Dąbrowskiego - Elżbieta Brulik, córka barona węgierskiego, znanego tenora, który śpiewał w operach w Budapeszcie i Wiedniu. Elżbieta Brulik była damą na dworze cesarzowej Sissi i tam poznała urodzonego na Bukowinie młodego Polaka, ck oficera, Romualda Dąbrowskiego. Doszedł on do stopnia podpułkownika, wyróżnił się w czasie l wojny światowej, a następnie już w Wojsku Polskim -zwłaszcza w wojnie z bolszewikami. Generałem został mianowany w 1927 r. Mówił świetnie po węgiersku, bo ukończył słynną Akademię Wojskową "Ludovica" w Budapeszcie, a następnie służył w węgierskich formacjach ck armii, gdzie oficjalnym językiem był węgierski. Generał Dąbrowski był moim ojcem chrzestnym. Dąbrowscy mieli dwóch synów- Franciszka i Romualda. Obaj byli oficerami, a kapitan Franciszek Dąbrowski zasłynął jako zastępca dowódcy Westerplatte majora Sucharskiego.
Węgierką była żona doktora Erazma Niemczewskiego - Katarzyna Hezser z miasta Nagyszollos, mistrzyni Stanisławowa w tenisie. To właśnie ona była duszą towarzystwa, wiecznie organizowała rozmaite spotkania, odczyty, wycieczki. Niemczewscy mieli starszych ode mnie - córkę Werę i syna Kazimierza. To ona też ściągnęła do Stanisławowa swoją młodszą koleżankę, moją matkę i doprowadziła do małżeństwa z moim ojcem, też lekarzem. z Niemczewskimi byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni.
Również trzeci lekarz, dr Chorzemski miał węgierską żonę i trójkę synów. Węgierką była Irma Ulbrich, żona przemysłowca, właściciela cukrowni. Ich wnukiem jest Stefan Kudelski, twórca magnetofonu Nagra, żyjący w Szwajcarii. Węgierkami były żony dwóch ukraińskich lekarzy-ginekologów Małaniuka oraz Wojewidki i ukraińskiego adwokata Ławryszki. Wreszcie do tego towarzystwa dołączała rodzina ożenionego z Polką węgierskiego lekarza Ludwika Morvaya z Tyśmienicy. Nie chciał on złożyć przysięgi wierności Czechom i osiedlił się na Pokuciu. Miał syna i dwie córki. Wszystkie dzieci z tych polsko-węgierskich małżeństw mówiły lepiej czy gorzej po węgiersku, bo matkom bardzo na tym zależało.
Środowisko węgierskie było znacznie liczniejsze, liczyło około setki, a może więcej. Pomnę tylko zaprzyjaźnionych z moją rodziną. Pamiętam, że Madziarzy spotykali się w kościele Ormiańskim 15 marca - święto narodowe Węgier. Córka doktora Morvaya, niezwykle energiczna panienka Wanda, która uczyła się i mieszkała w internacie gimnazjum Sióstr Urszulanek, organizowała tam węgierskie akademie właśnie dla przypomnienia Wiosny Ludów. z małymi wyjątkami polsko-węgierskie rodziny były dwujęzyczne, utrzymujące kontakt ze swoimi ojczystymi stronami Zakarpacia. Jednak nie były to wtedy Węgry, lecz Czechosłowacja. Dopiero w marcu 1939 r. tereny te wróciły do Węgier i na krótko Polska znów graniczyła z tym państwem. Wybuch wojny i sowiecka okupacja
Nabrało to ogromnego znaczenia z chwilą wybuchu wojny. Węgry wprawdzie znalazły się po stronie Niemiec, ale w rezultacie wiekowej przyjaźni i różnych politycznych kalkulacji odmówiły Hitlerowi zgody na przemarsz wojsk niemieckich i uderzenie na Polskę od południowej flanki. Umożliwiły też ewakuację dziesiątków tysięcy Polaków, w tym całych jednostek wojskowych z brygadą pancerną płk. Mączka oraz personelu lotniczego, zapewniły opiekę nad uchodźcami i tolerowały konspiracyjną działalność oraz przerzuty kurierskie aż do chwili zajęcia Węgier przez Niemców w marcu 1944 r. w tej złożonej sytuacji znaczenia nabrały też polsko-węgierskie rodzinne powiązania, zwłaszcza na przygranicznym Pokuciu.
Po wejściu sowietów węgierskie środowisko poniosło natychmiast stratę. NKWD zniszczyło generała Dąbrowskiego. w mojej pamięci, a miałem wtedy 10 lat, pozostaje przekonanie, że państwa Dąbrowskich wywieziono razem, zaraz w pierwszej wywózce na nieludzką ziemię, l choć pani generałowa była chorowita - leczył ją mój ojciec - a generał dziarski, to w zatłoczonym wagonie podobno zmarł natychmiast, albo zaduszony, albo na atak serca. Generałowa dzielnie wytrzymała podróż - czuwając przy zwłokach męża, a potem zsyłkę do Kazachstanu, gdzie zmarła pod koniec wojny. Moja matka korespondowała z nią, wysyłała paczki. Taka legendarna wersja utrzymywała się w kręgu znajomych przyjaciół generałostwa Dąbrowskich. Zaraz po wojnie, gdy żyli jeszcze moi rodzice, a także wielu stanisławowiaków, bezpośrednich świadków tych wydarzeń, nie interesowałem się tymi sprawami, czego dziś bardzo żałuję. Rzeczywistość dokładnie opisał wiarygodny i bezpośredni świadek wydarzeń Stanisław Fudali w książce 80 miesięcy w kleszczach sierpa i młota. Fudali, który miał wówczas podobnie jak ja 10 lat, znalazł się 12 kwietnia 1940 r. w transporcie do Kazachstanu - na tej samej ciężarówce i w tym samym wagonie, co generałowa Dąbrowska. Generała już nie było, bo został znacznie wcześniej aresztowany przez NKWD. Zastanawiająca jest rozbieżność między legendą a rzeczywistością. Pewne jest natomiast, że sowieci nie zwlekaliby z aresztowaniem i wywózką generała, który przez siedem miesięcy walczył z nimi w czasie wojny w 1920 r. Takich jak on zamykali natychmiast.
Węgierski garnizon w Stanisławowie
Bodaj w cztery dni po panicznej ucieczce sowietów ze Stanisławowa, 25, a może 27 czerwca 1941 r. Do miasta wkroczyli Węgrzy. Natychmiast położyli kres ukraińskiej soldatesce i pogromom żydowskim. Dobrze to pamiętam, mieszkaliśmy wtedy na ulicy Kamińskiego 13 naprzeciw kliniki doktora Gutta, obok Urszulanek, i przez te kilka dni przebywało u nas trzech synów dyrektora banku Weissberga, dawnego sąsiada z ulicy Sapieżyńskiej 26. Węgierskie dowództwo ulokowało się w klasztorze i szkole Urszulanek. Nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności dowódcą garnizonu był płk Domokos Ayckler, którego żoną była serdeczna przyjaciółka mojej matki z lat młodzieńczych. Ayckler dobrze też znał braci mojej matki - Arpada i Sandora Simenfalvych, którzy zajmowali wysokie stanowiska w administracji regenta Horthyego. Arpad Simenfalvy był liderem mniejszości węgierskiej na Zakarpaciu i po odzyskaniu jej przez Węgrów w 1939 r. został wojewodą trzech komitatów - Ugoczy, Beregu i Ungyaru (dziś w Ukrainie - Winohrady, Beregowo i Użhorod), graniczących naprzód z Polską, a w czasie wojny z Generalną Gubernią. Właśnie przez te komitaty przenikali polscy uchodźcy na Węgry, a po 1941 r. tędy wiódł szlak białych kurierów opisany przez Marka Celta. Sandor Simenfalvy był natomiast dyrektorem KEOKH, czyli Państwowego Centralnego Urzędu Kontroli Cudzoziemców w Budapeszcie, a więc instytucji, która obok IX departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zajmowała się sprawami wszystkich uchodźców na Węgrzech, również Polaków. Pułkownik Ayckler był ich przyjacielem i mimo niemieckiego nazwiska należał do skrzydła przeciwników sojuszu z III Rzeszą. Moja matka z doktorową Niemczewską natychmiast udały się do Aycklera.Węgrzy szybko zorganizowali wydawanie żywności. Przed Urszulankami ustawiły się kolejki po wydawany przez Węgrów chleb oraz gorącą zupę z polowych kuchni. Węgrzy przez kilka tygodni stanowili garnizon Stanisławowa, ale szybko pojawiło się też gestapo ze sławetnym obersturmfuehrerem Hansem Krugerem na czele.
W tych pierwszych tygodniach dzięki Aycklerowi ruszyła fala uciekinierów na Węgry, głównie Żydów. Granica faktycznie przestała istnieć, a węgierskie posterunki przepuszczały polską ludność. Warto też zaznaczyć, że Żydzi otrzymywali na Węgrzech dokumenty polskich uchodźców bez wymieniania ich żydowskiego pochodzenia. w tej fali przedostało się na Węgry co najmniej kilka tysięcy uchodźców, m.in. doktorowa Niemczewska. Przyjechał po nią specjalny samochód z Węgier. Pani Niemczewska błagała męża, aby jechał razem z nią na Węgry, gdzie zresztą były już ich dzieci. Doktor Niemczewski na swoją zgubę odmówił. W miesiąc później aresztowało go gestapo i zginął z kwiatem stanisławowskiej inteligencji. Został rozstrzelany w Czarnym Lesie. Dopiero na przełomie lipca i sierpnia, w rezultacie działania gestapo, granicę Guberni zabezpieczyły niemieckie formacje grenzschutzu. Węgierski garnizon opuścił Stanisławów i Krueger, który dokonał brutalnej eksterminacji inteligencji polskiej we Lwowie, przeprowadził identyczną akcję w naszym mieście.
Wkracza gestapo
Zostaliśmy wyrzuceni z mieszkania przy Kamińskiego i przenieśliśmy się do domu pana Malca na rogu Zarzewia i 3 Maja. Przez Stanisławów nadal przejeżdżali Węgrzy, tędy szło zaopatrzenie dla l armii węgierskiej walczącej na froncie wschodnim. Często zaglądali do nas oficerowie węgierscy z korespondencją oraz paczkami żywności i odzieży dla mojej matki. Nazwisko jednego z nich dobrze zapamiętałem - był to major policji Batisfalvy, adiutant jednego z moich wujów. Pomoc przekraczała nasze potrzeby, więc była dzielona wśród znajomych. Jesienią 1941 r. rozegrał się dramat doktora Wojewidki, który mieszkał na Lipowej. Jego żona była piękną kobietą, Węgierką, ale żydowskiego pochodzenia. Upodobał ją sobie Kruger. Wojewidka był bardzo zamożny, więc Kruger naprzód łudził go, szantażował i wyciągnął wszystkie skarby, a w końcu nie dotrzymując obietnicy wypuszczenia na Węgry, aresztował i zamordował oboje.
Bez skrupułów też w lipcu 1942 r. aresztował całą rodzinę Morvayów. Zaangażowali się oni w akcję przerzutu Polaków na Węgry. Mieli willę w Jaremczu, która stała się punktem przerzutowym. w dodatku młody Kazimierz Morvay, jako porucznik polskiego wojska, po kampanii wrześniowej znalazł się w Budapeszcie, a ponieważ doskonale mówił po węgiersku, został oficerem łącznikowym między przedstawicielstwem internowanych na Węgrzech polskich żołnierzy a tamtejszym Ministerstwem Obrony, o czym doskonale wiedział niemiecki wywiad. Wanda Morvay współpracowała czynnie z kurierami, odbierała ich w Stanisławowie, przewoziła do Jaremcza, skąd przedostawali się na Węgry. To właśnie ją ścigało gestapo, ale ponieważ nie mogli jej złapać, aresztowano rodziców. Wanda, aby ich ratować, zgłosiła się, więc dobrowolnie do gestapo. Nic to nie pomogło, natychmiast ją zamknięto, a rodziców nie wypuszczono. Morvayowie byli torturowani i głodzeni. Węgrzy stanęli w ich obronie. Doskonale pamiętam, jak piękna węgierska dama - Marta Siminifalvy, żona wojewody Arpada Siminfalvy, a więc mego wuja, przyjechała jesienią 1942 r. Do Stanisławowa ze specjalną misją i spotkała się z szefem gestapo Hansem Krugerem. Przywiozła węgierskie paszporty dla Morvayów, wystawione przez szefa KEOKH Sandora Simenfalvyego i wręczyła odpis oficjalnej noty węgierskiego MSz do rządu III Rzeszy, żądającej uwolnienia Morvayów jako swoich obywateli. Przedmiotem jej misji była też interwencja w sprawie aresztowanej przez Krugera i trzymanej w stanisławowskim więzieniu hr. Karoliny Lanckorońskiej. w jej przypadku mocnymi argumentami były rekomendacje wystawione przez węgierską arystokrację. Niewiele wskórała. Dr Morvay zmarł w więzieniu, córkę Wandę wywieziono do Majdanka. Chorą na tyfus panią Morvayową wypuszczono dopiero późną jesienią. Przyjęliśmy ją do nas, wy-kurowaliśmy i dopiero po miesiącu wyjechała na Węgry. Znacznie dłużej trwały oficjalne starania, już dyplomatyczną drogą via Berlin, o uwolnienie 16-letniej Wandy Morvay, którą wypuszczono w końcu z Majdanka w stanie skrajnego wyczerpania. Opisała ona dokładnie tę całą historię w wydanych u nas, a także na Węgrzech Wspomnieniach polskich uchodźców na Węgrzech (Wydawnictwo ZWS, Warszawa 1999).
Więcej niż pomoc…
Po tragicznym roku 1942, kiedy wydawało się, że nic nie powstrzyma zwycięstwa Niemców, nastąpiło wreszcie załamanie i zmiana sytuacji. Coraz częściej zaglądali do nas węgierscy oficerowie. Pamiętam doskonale wizytę spokrewnionego z matką majora Imre Szentpalyiego z otoczenia szefa sztabu generalnego węgierskiej armii, generała Szombathelyiego. Było to latem 1943 r. Wkrótce potem spotkał się on u nas z zaprzyjaźnionym z nami panem Puzyną (jednym z bocznej linii tego rodu), który często nas odwiedzał i zawsze był bardzo głodny, zjadając, co się dało, oraz dwoma nieznajomymi mężczyznami. Już po wojnie ojciec opowiedział mi, że byli to przedstawiciele lwowskiego okręgu AK. Ponoć od tego spotkania zaczęły się pertraktacje AK ze stacjonującymi na Podolu oddziałami l armii węgierskiej, uwieńczone porozumieniem o neutralności, wzajemnym informowaniu się, a nawet odstępowaniu uzbrojenia. w latach sześćdziesiątych, kiedy jako dziennikarz zacząłem jeździć na Węgry, wielokrotnie na rodzinnym już gruncie spotykałem się z majorem Szentpalyim i usiłowałem uzyskać od niego informacje o kontaktach węgierskiej armii z AK. Zdecydowanie odmawiał, bo uważał, że nadal wiąże go wojskowa przysięga. Bolał nad tym, że Węgry znalazły się w wojnie po stronie Niemiec, ale z kolei kontakty z AK uważał za złamanie sojuszu z Niemcami i nigdy ich nie ujawnił.
To, że spotkania odbywały się u nas, było w pełni uzasadnione tym, że ojciec był jednym z niewielu lekarzy w Stanisławowie i przyjmował prywatnie pacjentów. Pracował też dzień i noc, był wzywany do nagłych wypadków i miał ausweiss upoważniający do poruszania się nocą, a po drugie miał żonę Węgierkę z dobrymi koneksjami, o czym doskonale wiedzieli Niemcy. Wprawdzie za sprawą stosunku do Polaków Niemcy coraz bardziej tracili zaufanie do węgierskiego sojusznika, jednak musieli się z nimi liczyć.
Ucieczka na Węgry
We wrześniu 1943 r. Do Stanisławowa znów zawitał węgierski garnizon, a jego dowódcą znów był pułkownik Ayckler. Jednocześnie nasiliła się akcja repatriowania Polaków, którzy mogli się wykazać węgierskim pochodzeniem lub powiązaniem. Była ona prowadzona przez hrabiego Pala Domszkyego, który rezydował wprawdzie w Warszawie, ale jego wysłannicy dostarczali odpowiednie papiery Aycklerowi, a ten pakował ludzi do wagonów, które przywoziły zaopatrzenie, a potem puste wracały na Węgry. Madziarzy sami plombowali wagony i nie podlegało to kontroli bahnschutzpolizei. Nasiliły się spotkania z Węgrami w naszym mieszkaniu, a ojciec wzywany był często do pozostającego pod niemiecką kontrolą szpitala - gdzie leżeli również węgierscy żołnierze - pod pozorem uczestniczenia w konsylium lekarskim. Gdzieś w połowie listopada 1943 r. pojawił się u nas w domu Ayckler i oświadczył, że natychmiast musimy wyjeżdżać. Zaczęliśmy się pakować, bo przed północą miała po nas zajechać ciężarówka. Ojciec dosłownie szalał, bo nie chciał wyjeżdżać, a także nie chciał zostawić swojego wspaniałego księgozbioru - kilku tysięcy tomów cennych książek medycznych, astronomicznych i historycznych. w końcu ustąpił, bo przecież dobrze wiedział, co spotkało jego kolegów lekarzy zamordowanych bez skrupułów przez Niemców. Ciepło ubrani, z walizkami w ręku i jedną skrzynią, do której ojciec wrzucił trochę książek, w tym oryginalną biblię księdza Wujka, czekaliśmy, kto pierwszy się pokaże - Węgrzy czy gestapo?
Ciężarówka z madziarskimi honvedami była pierwsza. Zostaliśmy zawiezieni na rampę kolejową przy moście na Majzle nad torami kolejowymi, naprzeciw rafinerii. Rampa była obstawiona przez węgierskich żołnierzy. Czekało już kilka polskich rodzin, w tym znana nam Węgierka Wilma z trzema córkami. Do dwóch wagonów pakowano różne sprzęty, worki, jakieś meble. Do trzeciego nas wszystkich. Uprzedzono, że pod żadnym pozorem nie możemy zdradzić naszej obecności w wagonie. Wypuszczą nas dopiero Węgrzy, już u siebie. Zasunięto i zaplombowano drzwi towarowego wagonu. Ruszyliśmy jeszcze nocą. Kilka razy stawaliśmy, minął dzień i druga noc, było potwornie zimno, więc ścisnęliśmy się wszyscy w jednym kącie i okryliśmy kocami, aby wzajemnie się ogrzewać. Szybko skończyła się ciepła herbata w termosach i zabrany przez ojca medyczny spirytus. w Karpatach leżał śnieg. Chyba najdłużej staliśmy w Ławocznem, które znajdowało się jeszcze na terenie GG. Tam słyszeliśmy niemieckie rozmowy, stukanie młotkami. Wreszcie pociąg ruszył.
W pół godziny później zazgrzytały drzwi i węgierski żołnierz słowami Itt vannak ezek a Lengyelek! (Tu są ci Polacy!) oznajmił dotarcie do celu. Stacja nazywała się Korosmezo. Na wpół zamarzniętych wydobyto nas z wagonu, zawieziono do łaźni, poddano dezynfekcji, wymyto, nakarmiono i napojono. Na transport czekał również przedstawiciel Komitetu Obywatelskiego Uchodźców Polskich na Węgrzech, który wręczał dokumenty osobiste - legitymacje polskiego uchodźcy, pieniądze, bilety kolejowe i skierowania do różnych ośrodków i obozów polskich na terenie Węgier. Moi rodzice udali się do rodzinnego majątku mojej matki w Nagy Tarna, a ja otrzymałem bilet do Balatonboglar i pojechałem prosto do polskiego gimnazjum.
Nigdy nie zapomnę, kiedy ogrzanych już i wykąpanych, przeprowadzono nas do kasyna oficerskiego na posiłek. Na nakrytym stole dymiły ogromne wazy zawiesistej zupy. Gdy siedliśmy do stołu, młody oficer węgierski, który cały czas nam towarzyszył, podniósł szklankę z winem i powiedział: Eljen Lengyelorszag! Niech żyje Polska!